\We wcześniejszych latach zawody te odbywały się na dystansie 33 km lecz od roku nastąpiła modyfikacja trasy na końcówce do 31,13 km, ktoś by pomyślał, że to dobrze bo szybciej na mecie lecz nie do końca, gdyż zamiast tych skróconych 2 km organizatorzy dodali smaczek w postaci ,,podbiegu burmistrza ‘’ góry na 28 km, która pewnie do tej pory śni się tym, którzy ukończyli tegoroczne zawody, ale po kolei … Dużo ekscytacji pomieszanej ze stresem towarzyszyło mi przed startem, gdyż nigdy nie mierzyłem się z tak dużym dystansem na zawodach, 6 lat temu z kolegą Rafałem Chętnikiem zrobiłem sobie 30 km treningowo dookoła Sztumskiego jeziora i to by było na tyle u mnie jeśli chodzi o tak długie dystanse. Do samego strzału startera biłem się z myślami jakim tempem biec, gdyż tak jak w przypadku innych zawodów po zbyt szybkim początku można gdzieś na końcówce czy na jakimś zbiegu podgonić, tak Kretowiny zdecydowanie nie wybaczają błędów. Finalnie zdecydowałem się na tempo początkowe 4,25/km, które udawało mi się utrzymywać, pierwsza część do 16 km nie należała do trudnych bynajmniej dla mnie, asfalt wśród drzew, który dawał cień w tym słonecznym dniu sprawiał, że biegło mi się komfortowo, do tego stopnia, że nawet nie poczułem tej legendarnej ,,zemsty teściowej‘’ na 8 km. Jednak rozłożenie sił w tego typu biegach to podstawa bo najgorsze miało dopiero nadejść, ci co tam biegali zgodnie twierdzą, że bieg i cała ta przygoda to zaczyna się od 16 km i tak właśnie było. Od 16 km żegnamy się z asfaltem i czeka na nas przełaj, odkryty teren, po szutrze z małymi ale licznymi podbiegami – po 15’tu takich ,,hopkach’’ człowiek już naprawdę miał dość, tempo tam spadło mi na 4.28/km i wiedziałem, że będzie spadać bo czekał mnie ten najstraszniejszy 28 km. Drugą część praktycznie biegłem sam, co nie ułatwiało, otuchy dawali kibice- mieszkańcy wiosek przez które przechodziła trasa, oprócz oficjalnych punktów żywieniowych, ludzie prywatni przed bramy swoich domostw wystawiali stoły z wodą, Bogdan Cebula opowiadał, że parę lat temu jak tam biegł to chwycił kubek z tak lodowatą wodą, aż przypomniało mu się z młodzieńczych czasów jak czerpał taką ze studni, dostał wtedy takiego kopa orzeźwiającego, że aż chciał się cofnąć po następny kubek (wybacz Boguś musiałem to napisać hahaha), ogólnie widać było, że mieszkańcy też żyją tym biegiem. W końcu nastał ten 28 km gdzie oczom wyłoniła się długa, trawiasta, nie równa, stroma góra zwana ,,podbiegiem burmistrza‘’ patrząc na nią z dołu już wiedziałem, że będzie człapanie, na ugiętych już zajechanych nogach udało mi się ją przetruchtać gdzie tempo odcinkowe w najgorszym miejscu przed szczytem wyszło mi 6.37/km. Po tym jakże trudnym momencie na 3 km do mety unormowałem tempo do 4.30/km. Tak jak przez dłuższy czas miałem pustkę z tyłu tak nagle zobaczyłem, że rywale są coraz bliżej i naciskają gdyż szybciej pokonali tą górę ode mnie, na domiar złego na 800 m przed metą rozwiązał mi się but i to ten od chipa, pilnując by mnie nie doszli dodatkowo jeszcze musiałem uważać żeby nie potknąć się o sznurówkę i nie zgubić chipa, bo nawet przez myśl mi nie przeszło się zatrzymać. Po przekroczeniu mety czułem jak niemiłosiernie zaczynają mi pulsować i piec uda i łydki, mimo ogromnego zmęczenia wiedziałem, że nie mogę się położyć na ziemi ani nawet usiąść bo z moją tendencją do skurczy po długich biegach źle by się to skończyło. Ulgą bynajmniej mentalną po tym wszystkim bez wątpienia jest trzymanie w dłoni tej wyjątkowej perły, zajadanie się tymi słynnymi arbuzami gdzie właśnie po tym biegu smakują jeszcze bardziej wyjątkowo oraz kąpiel w jeziorze. Zawody ukończyłem na 19 miejscu oraz 9 w kat. wiekowej M30 z czasem 02.21.09 co daję średnią 4.31/km. Jak na pierwszy raz i na to by sprawdzić z czym to się je to jestem bardzo zadowolony i na pewno jak będzie zdrowie to wrócę tam nie raz. Jak ktoś chce sprawdzić samego siebie, wyjść ze strefy komfortu a nie chce mu się biec maratonu to zdecydowanie jest bieg dla niego /dla niej, a i klimat i sama otoczka sprawia, że można czuć się jak u siebie.

Strony:
- 1
- 2